Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niały, w ślicznej okładce. Możeby w nim pisać czerwonym atramentem.
— Doskonale.
— Tak, jutro przyniosę go napewno. Szkoda, że deszcz jeszcze pada, bo pojechalibyśmy do mnie, zaraz bym ci go pokazała.
Antoś nie dziwił się niecierpliwości Karolinki. On rownież postępował z takim samym pośpiechem i z zapałem. Wprawdzie jego zapał był zazwyczaj krótki, Karolinka zaś aż do zakończenia każdej sprawy oddawała jej się z całą gorliwością, rozumiał jednak świetnie jej sposób odczuwania.
— Trudno, pada i nie przestanie.
— Jutro go zabierzemy.
— Musimy także przepisać porządnie statut w kilku egzemplarzach.
— Ach, musimy zaraz opowiedzieć to wszystko Jance i Ludwikowi! — zawołała Karolinka. — Dobrze, Antosiu?
Antoś kiwnął zezwalająco głową.
— Janko, Janko! — zawołała Karolinka.
Wbrew podejrzeniom Antosia, który był przekonany w głębi duszy, że Janka znajduje się gdzieś w pobliżu i to w takiem pobliżu, które ułatwia jej