Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cze się durny, katarynkowy refren: — o mein lieber Augustin, Augustin, Augustin —
Nie można się uwolnić od tej melodii natrętnej — psiakrew!
Znów zrasta się przecięta, rudą krwią okapująca myśl — :
— głupi Gustaw! — tyle umiał wyźględzić w ruinicznej pozie, wsparty na Judahu skale: — za coś dla mnie tyle ulubiona? za com z twoim spotkał się wejrzeniem? — jednąm wybrał z tylu dziewcząt grona, i ta cudzym przykuta pierścieniem! —
— Ho — ho — ho! —
— o mein lieber Augustin, Augustin, Augustin —
— zanim minęłaś jak sen jaki złoty, postawiłem cię na antycznym cokole — ciebie, tak, ciebie — na wysokim cokolej aby było widocznie — — stałaś na nim naga, ociekająca wszystkimi otworami ciała spermą — spływa ci po twarzy, po tej twojej buzince cacanej, po szyi, ramionach, pośród i przez piersi, plecy, brzuch, przez pośladki, uda i nogi — stopy twe nurzają się w niej po kostki — cokół obślizgły i ociekający przestał być marmurem, jest grząskim płynięciem, topliwością — łój nagrzany, stearyna; — tak tam wtedy stałaś w ten czarny dzień — czytałem ci, natrętny poeta, z trudem, bo oczy miałem przekrwione i ropiejące z niewyspanych wielu nocy, a ręce trzymające arkusz trzęsły się tak, że litery wpadały na siebie jak w zecerni podczas trzęsienia ziemi — — długi to był wiersz — nic z niego w tej chwili nie pamiętam...
Orkiestra wyrwasi i bzdurzy gruchotliwie —