Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koju — — — kapelusz, płaszcz z wieszaka, laska, teczka — ulica — — dworzec.
Przycisnął czoło do zimnych szyb wagonu, które stały cienką przegrodą pomiędzy nim a gorzką jak piołun nocą.
Około pierwszej godziny nowego, niepewnego dnia był w swym mieście — w pokoiku, wynajętym na peryferii przy dużej alei wiązów idących miarowo pod górę.
Zastał Wisię, która przyjechała z kupą rozmaitych interesów; — tak nagle wyjechałeś, a tu raty, spłaty, weksle, protesty, komornik, co robić, co robić! — Dowiedziała się od gospodyni, że wróci wieczorem. Czekała.
Położyli się razem do łóżka; popieścił ją skwapliwie i z szybką ochotą. Zasnęła prędko; późno już było. — Wtedy to ołówkiem, w łóżku, na kartkach notatnika napisał najpłomienniejszy list; — że bezpamiętnie, że ponad pomyślenie ludzkie, że ziszcza się mit o androginiźmie, że są jednym organizmem, ze ona jest ziemią i niebem, melodią gwiazd, wszechświatem i czymś ponad to: Milą umiłowaną!

Następnym razem — w kilka dni później — został już u niej na noc.

Nieporadne i poprawdzie nijakie było ich pierwsze zbliżenie. On był rozdygotany i płochliwy — a ona przy całej sprawie nie niewieścia i nie dziewczęca nawet, lecz zgoła dziecinna — i wstydliwie też powściągliwa tą koniecznością uprzedzenia go, że przechodziła operację, więc, że brzuch ma pokiere-