Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwa łóżka w tym pokoju; lecz nie obok siebie: dwa łóżka, nocne stoliki, lampa wisząca — takie półmałżeńsko sypialne zagracenie. Ale nic się pod myśl nie podsuwa, wyobraźnia milczy; czym innym jest zajęta w tej chwili.
Siedzą obok siebie na kozetce — też niebieskiej — małej dwuosobowej. — I mówi on co potrzeba, i że to już jego potrzeba, i jak to w takich wypadkach: głupie słowo, ale jakże inaczej powiedzieć?, że więc: kocha! — i ona też zaraz, że szalenie! jedyny mój, święty, najdroższy na świecie!
Bardzo ją umiejętnie całuje, długo, mocno — a te usteczka ma kobieciątko takie małe i czułe i ruchliwe i chłonne — odsłania zęby gładkie i zimne — że aż takie oskominowe dreszcze falują w szczękach jak przy goleniu bardzo wyostrzoną brzytwą. — Przymdlewa od tych pocałunków namiętnych i zsuwa się z jego objęć, jakby była z gorącego piasku, na dywan i szepce: „weź mnie!, weź mnie!“ Drży cała. — Więc ją już głaszcze pod spódnicą (czarną w plisy) po udach — między koszulę a majtki wsuwa rozpaloną rękę — dotknął kępki włosów — aż jęknął; i ona; a potem natrafił na górny fałd jej stulonych warg — — teraz uchwycił jej wiotką — nasuwa się wyobrażenie łodyżki kosaćca i kolor bladozielony się nastręcza — posłusznie poddaną rękę i przycisnął silnie do miejsca odsłoniętego, twardego, gorącego. — Leżała już na podłodze. — Wstał, uniósł za włosy jej głowę, wpił się wargami w jej usta rozwarte, całował chłodne zęby, mruczał: ty! ty! — Nagle płaską dłonią musnął gniewnie jej twarz bladą i chudą — zerwał się i wybiegł z po-