Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tawa. Teraz już umiał na pamięć jej twarz; a to nauczenie się jej wcale nie było łatwe, miała bowiem takie (jakby nieco psotne) przyzwyczajenie, iż odwracała się profilem i schylała ku ramieniu głowę, — nigdy nie można było dokładnie rozważyć i zapamiętać jej rysów; —: szczupła buzia, lekko wybrana na policzkach, duże, bladoniebieskie oczy, świeże i dziewczęce; w całej postaci wątły, nazbyt wątły, wdzięk niewieści; nogi za szczupłe, ramiona skulone, sprężyste, napastliwe piersiątka; wogóle...
Lecz ona nie opuściła Fałna rodzinnych stron.
Była jeszcze.
Wyjeżdżała na dwa dni; ułożyła się z rodzicami, przedłużyła wywczas; no i — powietrze takie tu dobre! — a ona chorowała na płuca; chętnie powtarzała słowa: gruźlica, suchotnica; — nie cierpiał tego! — kochał pogodę i zdrowie; lecz ona nie wiedziała; wiedząc nie używałaby przecież tej niestosownej kokieterii; naturalnie; wprost przeciwnie. Sam miał dosyć własnej chorobowości — na eksport.
Wręczyła mu wtedy — na dłuższe rozmowy nie było już sposobności — mały, zielonawy, czy raczej szaro-niebieski zeszycik — taki jak to na słówka w szkole; — to był jej dzienniczek tych tygodni.
Równocześnie z zeszycikiem list, w którym tłumaczyła ze strachem dlaczego ten dzienniczek ośmiela się mu dać do czytania, że nie ma innej drogi, że rozpacz, i, że go jutro odbierze i spali; zarazem, żegnając się na zawsze — po przeczytaniu dzienniczka na oczy mu się pokazać nie będzie mogła! — zapowiadała swój przyjazd do tego miasta, gdzie to ten