Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umyślniony przypadek, — na dożynkach, takich nikłych, chudobnych, małorolnych dożynkach — gdy (znów tak samo przypadkiem) znaleźli się sami w dużym, pustym pokoju — zapytała — bez zbędnych preludiowań — lada chwila może ktoś samotność przerwać —:
— a co będzie z nami? —
(— a cóż ma być do diabła! pomyślał) odrzekł:
— niby co? —
Milczeli.
Ale już było wiadomo.
A potem siedzieli w bibliotece.
Zaczęła sprawnie i krągło, zaciągając się powietrzem, opowiadać jakąś historię z żeromska romantyczną, smętną i tragiczną,
(— poco ona mi to mówi? —)
której pointą była noc skazańca spędzona w celi z narzeczoną, z czego potem pogrobowiec.
Ciepły dzień zachodził za las; w ogrodzie wśród czubów drzew mżył złotawy opar; w pokoju mroczniało; twarz jej i ręce fosforyzowały.
Mówiła jeszcze o tych sprawach — jakby streszczała scenę z „Róży“; — przepełniona była stanowczo (Mila) ojczyźnianością w złym gatunku, po prostu obciążona dziedzicznie patriotyzmem na codzień; jej ujmowanie kwestii budziło nieufność a antymilitaryzm jej, który głosiła jawnie, wykładał się w tym okresie jeszcze: anty-mąż.
Wreszcie:
— brak mi pewnego tonu w pańskich poezjach —
(— tędy cię wiedli! —)