Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— a co do tego to radzę ostrożnie —
Dojeżdżali do stacji.
Przyjazd nie zachęcający.
Nad całym światem noc — wojna w każdej połaci ziemi, ataki, huraganowy ogień, pożary, jęki rannych i konających, szubienice i egzekucje — wszystko się fragmentarycznie przez tafle krwi prześwietla — — i w ćmie tej jeden tylko jaskrawy prostokąt — to okno!!
Opowiadanie kolejarza ma swój finał; — w jakieś sześć albo siedem lat po owym dniu wjazdu na prowincjonalną stacyjkę szeleszczącą wtedy zeschniętymi badylami dzikiego wina jak smętarnym starym wieńcem — w dzień czerwcowy, zielony i kwietny: maki, bławaty, kąkole — zjechała z Pragi delegacja po kosteczki tych dwu powieszonych. Istotnie tylko kości zostały; rzucono wszakże trupy zdrajców pod mur smętarny w dół wodnisty; roztopy wiosenne i jesienne szarugi rozpuściły zwłoki i zabrały z sobą podziemnymi strugami na pola; po takim namule pole rodzi dobrze — ziarno jest grube, słoma wysoka, ziemniaki jak pięści; i obojętne czy zwłoki były nazwane zwłokami zdrajcy czy niezdrajcy; to nie wpływa. — Na prześcieradle układała komisja rewindykacyjna kości, umiejętnie, rozważnie, lekarz-anatom dopilnował; były wszystkie, nawet te drobne z kiści rąk i nóg; — schły na wietrze słonecznym szybko i bielały pięknie; — takie suche już i obok siebie przepisowo leżące, bielutkie i gładkie odjechały do ojczyzny. Chrzęściły, jak wielkanocne kołatki, w blaszanym pudle, wstrząsane nieoględnością pędzącego po licznych zwrotnicach pociągu. W stolicy