Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(— ja go kuflem w tę mgłę nad szyją! —)
Nareszcie, nareszcie! — idzie — idzie! — no bo tu nie może — Wisia za nim patrzy, wszyscy patrzą — teraz to już tu wogóle nie można — — idzie — wszystko jak w gęstej mgle, w parze wilgotnej — — jakby szedł ponad kominami setek lokomotyw — — — płaszcz? — co tam płaszcz! — co tam wszystkie płaszcze — zaziębi się? umrze może? — wszystko jedno, gorzej nie będzie.
Ulica — ulica — — naprzeciw, trochę wskos restauracja — nawet dość pusto — wchodzi — — już od progu pyta kelnera, gdzie tu można... Palto?! — zdziwienie, gość bez kapelusza, bez palta! — zatacza się, blady, oczy wpadłe, nieruchome — błędnie wypatruje zbawczego napisu, jedynego napisu na świecie! — Słyszy jak frak mówi do fraka: — der Mann ist ja schwer krank — a drugi frak wątpi: — bezofen ist der Kerl — — Myśl powtarza mechanicznie: — krank — krank — krank! — Strzałą! — na prawo! — krank — bezofen — krank — bezofen — — tu!! — nareszcie! — lokalik czarowny — buduar — muszle, muszle — wybieraj sobie którą chcesz! jak w bajce! — każda dobra, każda rozkoszna! — Oparł się czołem o zimne kafle — — znów ten bolesny kurcz w szczękach — ; — i stał tak kwadrans, półgodziny, może dłużej — organizm pracował, wyładowywał się do ostatniej kropli — jeszcze, jeszcze — zdawało się, że już — — jeszcze — — Wtedy jak olśnienie zstąpiła nań mądrość góralskiego przysłowia: — dobre wyjscanie to pó spuscynio — haj! — Wyszedł z poczuciem bezgranicznej wolności i radości rozpierającej piersi; — przez czerwony dywan