Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skiej Republiki chłopsko-robotniczej, ten natchniony obywatel przyszłości, który, gdy już wygasną krzykliwe, splendoryczne sławy i sławki — trwać będzie granitową, wygasłą pozycją w gmachu socjalistycznej ery — Ignacy Daszyński. Wielki był tego dnia posłuch w narodzie, gdy oto z trybuny padały słowa sprawiedliwe i twarde, porywające jak wicher — i stał tam wysoki i smukły z wspaniałą głową i nieomylnym gestem! — stal ponad wszystkimi — wielki tym, że przez nich i w nich przemawiał — przeto też głos jego przetrwał pokolenie jedno, drugie, trzecie i trwać będzie w tysiąclecia — — „Niech żyje“ — rozległo się zewsząd — — bladość pobłyskiwała zapalna — Cyprjan i Marysia wtulili się w siebie mocniej—„słyszysz?, słyszysz?“ — jedno drugiego pytało; przytakiwali trybunowi i sobie. Aż wreszcie westchnienia zluzowały napięcie. — Pięknie było!!
Popołudniu tego dnia pamiętnego byli razem, na zabawie ludowej w Krakowskim Parku, urządzonej przez kolejarzy. Dwie głośne orkiestry rżnęły na przemiany; festyn, bufet, tańce; ale oni sobie siedzieli w altance i trzymali się mocno za ręce — nie mówili wiele — źrenice tylko dawały źrenicom prostą wiadomość, niczem, bo nie potrza, farbioną, że: dobrze, że: bardzo dobrze. Tedy zafundowali sobie pełną pokus i głębokich emocji karuzelę, która wirowała w takt okrętnej, oszałamiającej muzyki pełnej blach i dzwonków. — Na drewnianych, czupurnych konikach przebierających w powietrzu czterema nogami, a tylko żelaznym prętem połączonych z wirującą ziemią, mknęli, zakochani, dookoła świata — a ile razy spojrzeli na siebie rozchylonymi wargami