Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rych odpowiadały nikłe głosy: módl się za nami; zakończenie modlitwy wygubiło się w mamrocie, jakby kto garść szutru rozsypał po lodzie.
Wisia pogładziła kołdrę, nakryła nogi Cyprjana złożonym we czworo kocem.
Pożegnała się bezpłciowem „pa“.
Wyszła.

Włodkowi matka przyniosła była plik czasopism ilustrowanych typu „Koncern I. K. C. made in Buszmenia“, wydawanych dla tubylczych analfabetów, dworaków, chrześcijańskich faszystów i członków legionu Dąbrowskiego, co to marsz, marsz z ziemi włoskiej do polskiej; również i książek kilka przyniosła takich z „przygodami“. — Czytał; przeglądał; szuścił papierami; nieprzyjemnie. Cyprjan starał się tego nie słyszeć.
Jeszcze wieczorna wizyta lekarza; pobieżna, bez znaczenia i zainteresowania; raczej inspekcyjny rond.
Spokój i — znużenie; skąd zresztą to znużenie? — nigdy go ono nie opuszcza od dziesiątek lat. I tu też nie. — Depresja. — Wszystko jest jednak beznadziejne; bez-na-dziej-ne! — To wogóle nie może tak dłużej trwać; — to — to znaczy sprawy społeczne; — powszędy rośnie świadoma nienawiść w masach; rośnie wraz z nędzą; okrutna pospólna nędza człowieka; nie nakarmi głodu niestrawna guma ni ołów; nie nakarmi go też zapach ambrozji ni nektaru szczodrze obiecywany przez usta kapłanów wszystkich bogów; zresztą to wonne jadło ma być podane później — po śmierci, a głód jest teraz przed