Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o cembrzynę szybu. Wskutek nacisku powietrza płomień kaganka chwiał się, płaszczył, rzucając na ściany długie przelotne cienie, które zdawały się mieć ruch i życie. Wszystko to tworzyło razem ponurą, jakąś dziką w szalonem tempie symfonię, która na zmysły Szarskiego działała podniecająco, popychając go brutalnie, gwałtownie, bez opamiętania — do zbrodni. Fala krwi biła coraz mocniej, same ramiona zaczynały się prężyć... Już był gotów do czynu. — Podniósł oczy na Dirrera i widział to, czuł, że ten wie, co się w jego głębi dzieje... W tym momencie, gdy już, już czynu był bliski, ujrzał w oczach swej przyszłej ofiary, taki żal, tak ogromną skruchę, tak wielką błagalną beznadziejną prośbę o litość, że się powstrzymał. — Było to spojrzenie psa skulonego, który żebrze łaski, by go nie zabić. Szarski opuścił ramiona, czuł, że słabnąć zaczyna, że go ta litość chwyta za miękkie zawsze serce. Głos jakiś, ten głos dobry, głos opiekuńczego stróża anioła zaczął mu szeptać słowa opamiętania:
„Czy on istotnie, aż tyle zawinił, czy to nie ty sam jesteś przyczyną swego nieszczęścia? Ty i ten twój temperament gwałtowny, burzliwy, nieokiełznany. Dlaczegóż niewinnego zabijać? Czyż nieprzyjaciół naszych choćby najcięższych zgładzać nam wolno ze świata?
I w tej chwili także, jak gdyby w spólności z tą myślą dobrą i jasną zaczęły padać na śliskie ściany szybu z błękitnego nieba srebrne promienie dnia, jasne, coraz jaśniejsze, aż wreszcie sygnał maszynowy dał znak, że szala wyjeżdża do góry.
Szarski drżącemi rękami ocierał pot zimny z czoła, był ocalony. Dirrer opuścił pierwszy windę. Szedł chwiejnym krokiem... Był bardzo blady.
Dyrektor udał się do kancelaryi inspekcyjnej. Szarski