Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ganek i szedł nigdy nie mówiąc dokąd idzie, i kiedy powróci. Często gasił światło, chował się za zrąb skały i tak niepostrzeżony przez nikogo śledził, co się w kopalni dzieje.
Gdy spostrzegł najmniejszą nieprawidłowość, karał ogromnie ostro, najczęściej wydaleniem ze służby. — Robotnicy drżeli przed nim, jak przed szatanem, nigdy nie mogli być pewni: czy on ich nie śledzi, nie podpatruje, bo zjawiał się czasem w miejscach, gdzie się go najmniej spodziewano. Był surowym — to mało — był tyranem, bez litości, bez miłosierdzia, bez najmniejszego względu dla słabości ludzkich. Chcąc zadowolić akcyonaryuszów, którzy naturalnie ślepe do niego mieli zaufanie, obniżał zarobki robotników, szczędził na ich wygodzie i bezpieczeństwie, byle tylko co roku wykazywać w dochodach nadwyżkę, co wcale tak bezinteresownem nie było, gdyż i jemu wskutek tej nadwyżki rosła także tantiema.
Podwładni na każdym kroku czuli ucisk despoty, który oprócz żelaznej ręki miał także serce ze stali.
Szarski stanął przy drzwiach, nie śmiąc zbliżyć się, a tem mniej wyciągnąć ręki.
— A! pan tu? — zawołał Dirrer — odkładając po chwili pióro, którem coś pisał szybko. Jak się pan miewa? — przyszedł przecież... aż tu do mnie — rzekł z naciskiem — no, czemże mu mogę służyć?
— Chciałem prosić o nadanie mi posady przy kopalni.
— Wiem, była tu już u mnie w tej sprawie Liza — przepraszam: „pani Liza“, która, doprawdy bardzo, bardzo jeszcze jest ładna. Miejsca zajęte prawda, ale ja to zrobię dla niego... pan przecież dawny kolega....
— He, he... co? — dawne czasy — roześmiał się sucho.
— Tylko, że to stanowisko, które panu powierzam,