Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie i dziwujcie się: Hefajstos znalazł sobie Afrodytę, Dirrer, Wilhelm Dirrer — ma romans z Lizą.
— Co? ta małpa afrykańska?! — zawołał Szarski.
— Bajki, — historya, facecya! — oponował stanowczo Powaga.
— Nie bajki, nie, sam zauważyłem jak mówiła do niego półgłosem, widocznie obawiając się, by kto nie podsłuchał:
Herr Wilu, lieber Herr Wilu.
— Słyszałeś, naprawdę słyszałeś? spytał już poirytowany Szarski.
— Ba, nie tylko słyszałem, ale skonstatowałem, że Liza ma jakieś kulczyki, pierścioneczki i broszkę — z pewnością od niego.
— Czegoż się dziwić? wtrącił Powaga, — Dirrer ma monetę, więc też wziął srokę na błyskotki.
— Ale ona nie jest sroka i stanowczo czegoś lepszego warta niż, żeby się tak młodo dać wziąć tej małpie za pieniądze. Ja ją z tego błota muszę wyciągnąć — argumentował zapalając się Szarski.
— Zwaryowałeś Janie! chyba się kochasz — mitygował go Powaga.
— Kocham się czy nie kocham, mniejsza o to przyznaję, że mi się dziewczyna podoba, ale gdyby nawet tego nie było, to jej nie pozwolę upaść tak nisko. Miłość co innego, dla niej choćby w piekło, ale nie dla pieniędzy; nie pozwolę, nie pozwolę! — powtarzał bijąc w stół pięścią. — Był czerwony jak upiór, krew mu uderzyła na policzki, jakby go zalać chciała. Wiedzieliśmy, że w takich razach nie warto było z nim polemizować, bo do zrobienia burdy zaraz był gotów. — Usposobienie to tak gwałtowne, które potęgowało się, gdy trochę więcej tylko wypił, było jego