Strona:Zdzisław Kamiński - W królestwie nocy.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawdziwem nieszczęściem. Nieraz podczas komersu, gdy wskutek wymiany zdań przyszło do sprzeczki, Szarski wpadał w taką furyę, że musieliśmy go nie tylko mitygować, ale czasem przerywać zupełnie dyskurs, a nawet rozchodzić się, by nie dopuścić do skandalu. Trafiało się to wprawdzie bardzo rzadko, ale się trafiało.
Szarski tak mocno wziął sobie do serca nawracanie Lizy, że Dirrer idąc raz ku kawiarni w porze, gdy najmniej bywało w niej gości, t. j. między godziną drugą, a trzecią w nocy, ujrzał na tle spuszczonej w oknie kremowej firanki sylwetki zbliżonych ku sobie głów. — Nie trudno mu było rozpoznać w nich Lizę i Jana, na którego od dawna miał pewne podejrzenie. Przyczołgał się cicho do drzwi i otworzył je nagle właśnie w chwili, gdy piękna Liza przyciskała do szerokiej piersi Szarskiego swą złotą główkę, którą on z zapałem całował, ciesząc się zapewne niemało, że szczera miłość odniosła nad interesem tryumf zupełny. — Dirrer stanął we drzwiach jak duch Banka. — Spłoszona Liza z głośnem: ach! odskoczyła w bok wyciągając ku Dirrerowi ręce, jakby chciała prosić o litość.
— Pocóż ta komedya Lizo? zawołał Szarski — bądź szczerą, powiedz mu, że mnie kochasz. On się za szczerość gniewać nie będzie.
— Tak, po co komedya, powiedz, że kochasz innego... znowu... rzekł ciszej Dirrer. — Ja się za szczerość gniewać nie będę.
Był bardzo blady, krokiem chwiejnym przystąpił do bufetu i kazał sobie podać cognac.
— W twoje ręce kolego! — zawołał, pijąc do Jana.
Szarski zupełnie rozbrojony takiem zakończeniem sprawy, która mogła wziąć obrót tragiczny, rzucił się