Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piło się z beczki przez rurkę gumową... czekajcie, pokażę wam fotografie.
„Dziadzia“ wyjmuje z kieszeni plik zdjęć amatorskich. Pochyleni nad stolikiem — oglądają. Nawet kelner patrzy ponad ramionami.
Przysiadają się jeszcze dwaj poeci: Brocki i Paczyński. Teraz wszyscy krzyczą, nawołują by drudzy szybciej oglądali zdjęcia. „Dziadzia“ jest zarzucony pytaniami, — musi objaśniać. Gdzie? Co? Jak? Kiedy? — Znikła sztuczność i znudzenie z twarzy młodych ludzi.
Między stolikami przeciskają się tęgie, piersiaste kobiety, niby gdaczące kokosze. O tej porze stanowią większość publiczności. Mówią wiele, pokazują się wzajemnie i obmawiają. Mężczyźni patrzą tępo przed siebie i wypalają masę papierosów. Inni przeglądają pisma, inni sprzeczają się zawzięcie. Gwar, śmiechy czasem, i dużo dymu. Starsi malarze lub literaci patrzą na młodych z obojętnością i pobłażliwie. Młodzi pogardliwie i ironicznie drwią ze „starych koni“. Obandażowany redaktor opozycyjnego pisma siedzi w kącie i smutno popija kawę. Drobny powieściopisarz z szatańską miną szepce coś do ucha swego wydawcy. Dziennikarze pod lustrem grają w orła i reszkę. Kilku akwizytorów pokazuje sobie weksle. Grupa aktorów filmowych — opowiadają sobie kawały. Ktoś z kimś pisze wywiad na bibułce. Tęgi jegomość przelicza pieniądze. Brodaty mecenas sztuki wyłudza obraz od młodego, rumianego na twarzy malarza. Adwokaci przekrzykują się wzajemnie. Biegają spoceni i oprys-