Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na miesiąc. — Poblisko jest kościół, to jeszcze człowiek może wyżyć z temi żydami. Już pan spisał, to niech pan da jeszcze metryczkę, to jutro poniosę do komisarjatu. — Chyba pan student, wszystkie studenty wylegują się po całych dniach. — Lucjan wręczył jej papiery i fertyczna staruszka wyszła.
Student zabrał się zpowrotem do nauki; czytając, dojadał chleb. Lucjanowi zachciało się jeść; uświadomił sobie, że pora obiadowa już minęła. Szybko nałożył marynarkę, poczem wyszedł na ulicę.
Deptał błoto wspominając swoje myśli — tam, na łóżku. Teraz już napewno weźmie się do pracy. Czy można jednak pracować w tych warunkach, czy mi pozwolą pisać. Jestem zresztą leniwem bydlęciem: pracować można wszędzie, jeżeli się tylko chce.
Jadł obiad w obrzydliwej zaswądzonej kawiarence. Za oknami kapało z dachów i widać było małe, źle brukowane podwórko. Jedząc, słyszał stamtąd trzaskanie drzwiami ustępu, — wchodzili i wychodzili z niego różni ludzie; mężczyźni zapinali sobie spodnie na podwórku.
Lucjan przesiadł się do innego stolika i tam skończył rzymską pieczeń. — Przejrzał gazetę, zapłacił i wyszedł na ulicę. Z przejeżdżającego tramwaju ktoś mu się ukłonił. Na rogu kupił kilka papierosów, — wracał do domu z niechęcią; twarz owiewał mu ciepło-mdły wietrzyk, a na maleńkim skwerze leżały brudne płaty śniegu.
Brr... jak mu jest źle. Przecież ma dwadzieścia jeden lat i wszystko powinno go cieszyć; a może wma-