Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem. Babka znowuż zagrałaby swą komedję z gromnicami. Zanurzyłem się nieco głębiej, ale kiedy poczułem wodę po ramiona, cofnąłem się z ogromnym strachem. Wyszedłem z wody, ubrałem się i przeleżałem na trawie ten dzień tragiczny.
Potem szedłem za trumną matki i duma rozpierała mi pierś, że wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem: — jedyny syn. Dowiedziałem się później, że ten ksiądz był w wielkiej przyjaźni z moją matką i że znali się od dziecka. — Babka miała z nim jakieś awantury, bo nie pozwolił, by pochowano matkę na poświęconej ziemi; że niby matka nie chciała wyspowiadać się przed śmiercią. Ten ksiądz to mnie bardzo nie lubił...
Na progu alkowy stanęła jak wesołe widmo stróżka. Siedemdziesięcioletnia staruszka o figurce siedemnastoletniej panienki. Uśmiechnęła się do Lucjana zalotnie i powiedziała, poco przyszła: — Przyszłam tu po meldonek. — Podczas gdy Lucjan wypełniał kartę, ona mówiła niepytana: — Nie jestem nudząca, ale musiałam przyjść po metrykę, bo tu u pani Stukonisowej ciągle nowe lokatory, a kazali mi na nią uważać, bo ten Mieciek, wie pan. — Staruszka była wprost śliczna. Mówiła szybko, ciągle uśmiechnięta, ze zmrużonemi oczami: — Człowiek tak jest na żydowskiem chlebie, a dwie nas tu jest — jeszcze moja siostra, co to panu pokazała, jak pan pierwszy raz był. Obieśmy panny i nigdy się nie wydamy. — Lucjan przytaknął, śmiejąc się serdecznie. Staruszka ciągnęła: — zawsześmy się modliły i Pan Bóg nam tego nie zapomniał; bo mamy kawałek chleba, izbę i sześćdziesiąt złotych