Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pragnę wskrzesić wspomnienia mych studenckich czasów. Tak, trącimy się, pogwarzymy.
Staruszek pełnym wdzięku ruchem wyjął z wypłowiałego portfelu dziesięć złotych i wręczył je wywołanej ze swego pokoju przez Zygmunta Teodozji. Zanim dziewczyna wróciła, rozrzewniony egzekutor w taki mniej więcej sposób opowiedział młodzieńcom swoje życie.
— Muszę wam powiedzieć, że urodziłem się na Bednarskiej z ojca zawiadowcy stacji na Dworcu Brzeskim, a matki, co to właściciela sklepu z konfekcją męską córką była, poza tem byłem bratem urzędnika z pierwszego cyrkułu na trzydziestu rublach miesięcznie. Wcześnie miałem pociąg do płaskorzeźby i malarstwa na szkle, ale okazało się później, że zdolności do tego nie miałem i po ukończeniu gimnazjum w Warszawie, pojechałem na uniwersytet do Kijowa, bo rodzicom zachciało się, żebym wyższego poziomu był człowiekiem. Uniwersytetu tego nie ukończyłem, a to z tego powodu, że medycyna, którą sobie za przedmiot obrałem, okazała się nielojalną z boskiemi prawami natury. Po dwóch latach babrania się w trupich wnętrznościach, filologję klasyczną studjować począłem, aż wreszcie jako urzędnik siódmego stopnia magistratu miasta Kijowa, aż do rewolucji w Rosji pozostałem. Po powrocie do kraju, brat mój komisarzem policji się okazał, a rodziców wogóle nie było, bo nie żyli. Dostałem się do magistratu, i mówię panom, że gdybym był pisarzem, tomy całe mógłbym opisać o ludzkiej nędzy, jakiej codziennie mimowol-