Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym świadkiem jestem, a to z tytułu swego przykrego socjalnego urzędu, ale nie o tem chciałem mówić...
Ale w tej chwili weszła Teodozja z wódką i jakąś zatłuszczoną paczką, a staruszek na jej widok wykrzyknął ochoczo:
— Otóż i Dziewanna z naręczem odpowiedniem naszym czasom, zamiast kwiecia!
Dziadzi rumieńce padły na policzki. Zarówno on, Zygmunt i staruszek uczuii ową charakterystyczną radość przed wypiciem. Student mrukliwie odmówił kieliszka i zabrał się do kreślenia. Teodozja szyła w drugim pokoju na maszynie, nucąc jakąś piosenkę z rewji. Za oknami tkwił przykry, blaszany jakby — dzień. W pewnej chwili do łóżka Lucjana podszedł egzekutor i zawołał chrapliwie:
— Zdaje się, że nieźleby zrobił panu kieliszek?
— Dziękuję panu, doprawdy nie mam chęci.
— Ożyje pan, energji pan nabierze.
Ale w drzwiach stała Teodozja i krzyczała:
— Idź pan na zbity łeb, będziesz go pan do wódki zmuszał, żeby parę dni wcześniej pojechał na Bródno!
Staruszek wrócił do stołu, a Teodozja pochyliła się nad Lucjanem:
— Odwróć się do ściany i nie patrz na to łajdactwo z samego rana. Bóg ich pokarze, tych zatraceńców,
Mimowoli usłuchał. Odwrócił się i otulił kołdrą. Ale zaraz począł go dusić kaszel, więc usiadł bezradnie na łóżku i zwiesił głowę, plując do chusteczki.