Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowie od natężenia umysłu, który stara się pojąć zawiłą genjalność twych myśli. Tak początkowo do ciebie mówiłem, takie uczucia mną owładnęły. Ale teraz minęło. Jesteś — moja droga — taką samą kobiecinką jak i wszystkie inne, para twych piersi jest równie rozkoszna jak piersi telefonistki lub panny sklepowej, oddajesz się normalnie, leżąc nawznak z rozłożonemi nogami, za wyjątkiem tych chwil, kiedy rozpusta czyni cię bardziej interesującą. Jesteś inteligentna, to prawda, ale — mój Boże, — tyle ludzi jest inteligentnych, a nawet kobiet, toż to — panie święty — psi obowiązek człowieka być inteligentnym. Tak, moja urocza Leonjo, znudziłaś mi się. Dawniej, bywało, siedziałaś przy pianinku, a ja patrząc na twoje bioderka, że tak rzekę, o małom ze skóry nie wyskoczył. Teraz! Siedźże po całych dniach przy czarnem pudle muzycznem, nago, jadaj nawet obiady na klawjaturze, ani nie spojrzę na ciebie. Więc żegnaj, Leonjo, i znajdź sobie bardziej stałego kochanka. Ja... ach, ja, — ja mam ciężkie obowiązki znakomitego człowieka... wyjadę może gdzieś...
...Zmęczony pewnie jesteś, przyjacielu? Wczorajszy bankiet na twoją cześć przeciągnął się do późna w nocy... mów za wiele było. Czy pamiętasz, jakżeś to kiedyś darował mi skarpetki i koszulę i gacie... a teraz, teraz jestem sławny dzięki tobie, kąpię się w poświacie twego imienia. Wydawcy drukują moje wiersze, wiedząc, że jestem z tobą w przyjaźni. Tak, siedziałem sobie we fraku, słuchając peanów na twoją cześć...