Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był wywiad, doskonale, zobaczymy czem się to skończy, przemyślę wszystkie możliwości, jakieby mnie mogły spotkać w życiu przyszłem, przy najpomyślniejszych warunkach, i coby mi to wkońcu dało?
Znowuż splunął. Wypił trochę zimnej, słodkiej herbaty, podciągnął sobie kołdrę pod szyję i przymrużył oczy. Kot skoczył na łóżko i zwinął się w kłębek.
...Scena, to niewdzięczna rzecz. Nie można się tam wypowiedzieć, wszystko jest skoncentrowane, nerwowe, daje wrażenia chwilowe, za mocne i bezpośrednie. Dam spokój z dramatami; wezmę się za powieść mocną, psychologiczną rzecz o jaskrawie realistycznym podkładzie. Jakieś konflikciki, trochę tragedji. Mam sławę, duże nazwisko i pieniądze. Trza mi się teraz stać nadczłowiekiem, takim książkowym Napoleonem. Zabieram się więc do pracy, ha, zobaczymy, co będzie za rok.
...Czy wiesz, kim pan jesteś, panie Lucjanie? Być akademikiem w dwudziestym szóstym roku życia... ohoho, toć to wielka sztuka, mój panie! A przytem jesteś moim kochankiem, wszyscy o tem wiedzą. I to musisz mieć na względzie, bowiem nie jestem stworzona dla byle kogo. Życie i los ugięły karku przed tobą, mój chłopcze.
...Trudno, by natura dała piękniejszą oprawę rozumowi. Kiedy cię nie widzę, Leonjo, wydaje mi się, żem śnił, iż cię kiedykolwiek posiadałem, a kiedy jesteś obok mnie, duszę się z braku odwagi, by się zbliżyć do ciebie. Kiedy rozmawiam z tobą, czuję ból w