Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bulgotanie wody w rurach od wodociągu i uderzzenia trzepaczki na dole. Po kwadransie milczenia Teodozja wstała, mówiąc: trzeba trochę posprzątać, bo bałagan jak w stajni. I wzięła się ochoczo do słania łóżek.
Była dziewiąta. Z sąsiedniego mieszkania dochodziło skwierczenie tłuszczu na patelni. Obok łóżka Lucjana stanął kotek i miauknął kilka razy. Lucjan wyciągnął rękę i poruszając palcami, zawołał:
— Kici... kici... chodź tu... zdrajco, hop!
Kotek wskoczył i wtulił łepek pod pachę Lucjana. Miał zimne łapki. Wyciągnięty, burczał jak tajemnicza maszynka. Z zainteresowaniem patrzał na guziczek od koszuli, wreszcie począł go gryźć ostremi ząbkami, mrucząc nerwowo. Wkońcu dał spokój, obrócił się na grzbiet i leżał tak z niedbale złożonemi łapkami.
Lucjan głaskał go i mówił pieszczotliwie:
...nie wzięli cię ze sobą... nie siedzisz w ciupie, mały łotrze. Przez ciebie znaleźli papiery u tego chłopca... co, zabawiłeś go... odwróciłeś jego uwagę... nie drap... tylko nie drap... bo uduszę...
Teodozja zawołała energicznie:
— Zliźno, to ci trochę to wyrko przetrząsę, tylko prędko, poleż tymczasem na tamtem łóżku.
Stanął bosemi stopami na podłodze. Oh, czuł istotnie wielkie osłabienie. Dowlókł się na drugie łóżko, z kotem na rękach. Teodozja zrzędziła:
— Tyle pieniędzy przepija, żeby to nie mógł sobie sprawić siennika, albo kołdry porządnej, tylko śpi pod takim wywłokiem. To łóżeczko też mizerne, pew-