Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nigdzie, latawcze i chociaż można cię zobaczyć raz na dwa dni. Nigdy nie usiedzisz na miejscu.
Oboje myśleli o jednem, czuli niepokój i podniecenie. Wreszcie Lucjan zaczął:
— Widzisz, nie można już tak, jak dawniej... szkoda.
— Dlaczego nie można, przecież wszyscy wyszli, Stukonisowa też.
— Mógłbym cię zarazić suchotami, albo co...
Ale już błądził ręką koło jej piersi. Odpowiedziała:
— Jakbyś miał zarazić, to i tak blisko siedzę, mogłabym już. Tylko dziecka mi znowuż nie zrób.
Wsunęła się pod jego kołdrę. Odkrył jej piersi i począł ją gryźć niemal do krwi. Nigdy jeszcze nie czuł tak wściekłego pożądania. Dygocąc, obsunął się na nią. Mgła przysłoniła wu oczy i był bliski omdlenia z rozkoszy. Wreszcie spoczął, oddychając i rzężąc okropnie. Zakasłał się, wszystko wirowało przed oczami i czuł ogromne wyczerpanie. Ona wstała i wyszła do kuchni. Lucjan wreszcie przyszedł do siebie, fakt jednak tak dużego zmęczenia, przeraził go wielce. Ach, widać istotnie jest źle ze mną. Leżąc tak, starł z czoła zimne kropelki potu. Westchnął i jakby mu coś tam w piersiach zaskrzypiało.
Teodozja wróciła z zadowoloną i tajemniczą miną. Wytłumaczyła Lucjanowi, że mogą się nie obawiać, jej znajoma nauczyła ją, jak zapobiegać ciąży. Potem usiadła na łóżku, położyła głowę na jego piersi i tak trwali razem w milczeniu. Ciszę przerywało