Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od strony kuchni doszło ich pukanie we drzwi. „Mieciek“ powiedział do blondyna:
— Idźno i otwórz, to pewnie ci z......i literaci wracają pijani. Otwórz, poco matka ma się wściekać?
Blondynek zsadził kotka na podłogę i poszedł w stronę drzwi. Lucjan spojrzał w przeciwną stronę alkowy, ale zobaczył w mroku Dziadzię i Zygmunta, śpiących na swojem łóżku. Właśnie ziewnął szeroko, kiedy w kuchni usłyszał nerwowy, męski głos:
— Stać... stać... stać... Łapy, łapy w górę!!... Obmacaj go tam... ja pójdę dalej.
W tej chwili Lucjan ujrzał uważnie posuwającego się mężczyznę z rewolwerem w ręku. Stanął przy łóżku, przybliżył swą wygoloną twarz z błyszczącemu oczami do twarzy Lucjana i powiedział swym nerwowym, ochrypłym głosem:
— Śpisz pan?
— Przecież widzi pan, że nie śpię. Kto pan jest?
— Chyba widzisz pan, że nie bandyta, a policja. Proszę leżeć na łóżku i nie ruszać się. Eee! Stukonis, siedzieć tam w miejscu!
Mężczyzna szybko podbiegł do starającego się wciągnąć spodnie „Miećka“.
— No, no... spokojnie... spokojnie.. jaszcze się pan ubierzesz... sam każę. — Oleś, chodźno tu z tamtym, ja jeszcze zajrzę do tego pokoiku. — Ach, przepraszam, tam kobiety, ja tak przez drzwi; może panie się ubiorą, bo będę musiał coś nie coś przejrzeć. — O, to jeszcze tam dwóch śpi, gniazdko, niema co.