Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi jej pan właściwy — wąsaty marynarz z kubłem w ręku, więc zerwała się do niego i zostałem znów sam. Po niebie przesuwa się teraz anioł z cygarem w głowie. Siada obok mnie pan De i pyta:
— Uprał pan?
— Aha...
— No to chodźmy teraz sobie pojeść, bo to już pora.
Podnoszę się i patrzę na suczkę. Leży obok swego wąsala, w tej samej pozie co niedawno przy mnie. Idę ciężko nagórę i rozmyślam sobie: a cóż ten tak gwałtownie woła mnie na ten obiad! jakby po jakiej ciężkiej robocie; Upragniona chwila wytchnienia!... Idzie za mną i mówi nowinę:
— Jakaś deska przypłynęła, patrzałem przez lornetę, ale nie udało mi się zobaczyć, co to za deska!
— Z drzewa pewnie — odpowiadam, siadając do stołu.
— Bierz pan śledzika i nie marudź pan — powiada arbitralnie.
Wchodzi kapitan, zwykłym ruchem ciska beret i woła: