Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykradł ją z domu, potem ciągle policja, rewizje. A tak ją niby kochał. Raz położył się na łóżku, kiedy nikogo nie było w domu, wysmarował sobie usta jakaś pianą, i niby, że się otruł, stary komediant. Czy byłeś już u spowiedzi? Czekaj, pójdę do księdza, musisz się przygotować, bo inaczej będziesz takim samym gałganem!“
Z czasem Kamil przestał chodzić na jagody, bał się gadulstwa babki. Drugi Wercman. Było mu teraz strasznie źle, nikt się nim nie opiekował. Dawali jeść, spać i koniec. Matka była bez woli, już trudno było jej mówić. Chyba wuj Leon, ale ten zawsze żartował tylko z Kamilem, nigdy nie powiedział mu nic czułego. W połowie lipca przyjechał Wercman. Czuły, nadskakujący matce, sprawiał wrażenie odwrotne niźli pragnął osiągnąć. Zabawił jeden dzień. Tak był stęskniony, musiał ją zobaczyć, nawet z uszczerbkiem dla kieszeni. I teraz właśnie potrzeba mu trochę pieniędzy; ona tu na wsi da sobie tymczasem radę, a on za kilka dni odeśle tę sumę i jednocześnie przyśle to co obiecał, żeby do końca nic jej nie brakowało. „Moja biedna, ukochana Anka, tyle lat, ale zobaczysz, wszystko będzie jak najlepiej, przechodzisz właśnie przesilenie!“ Wuj Leon go ogolił i Wercman na drugi dzień wyjechał. Matka popłakała sobie trochę, przykro jej było żyć tutaj za darmo, ale pocieszyła się, że jej przyśle pieniądze, odda wszystko.
Ciotka Zosia przysłała duży, pełen rezygnacji list. Janek zupełnie przeniósł się do tamtej, żyje z nią i mieszka. Ona mieszka z dziećmi na Powiślu, Stacha nauczyła ją szyć kamizelki, już nawet trochę zarabia, tym-