Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasem dojada zaoszczędzone pieniądze. „Czy Anka się poprawiła? Kamila, tego kochanego chłopca, całuję tysiąc razy, w oba oczka. Odpiszcie prędko“.
Matka nie jadła zupełnie, piła tylko mleko. Więdła, chudła, malała w oczach. Przysuwano jej łóżko do okna, całymi dniami patrzyła w okno, zobojętniała, nawet na Kamila mało zwracała uwagi. Wercman przysłał list tej treści: „...że chyba najlepiej będzie ci przy rodzinie, mnie teraz jest ciężko, nastały fatalne czasy, nie mogę narazie nic przysłać, mieszkanie zwijam, rzeczy już sprzedałem. Prawdę mówiąc dość się z wami namęczyłem przez tyle lat. Musicie sobie sami dawać jakoś radę“. Treść tego listu skrupiła się na Kamilu. Póki był niezależny i przy matce, był dobrze traktowany. Teraz używano go już do posług. Babka Weronika przebąkiwała, żeby uczył się fryzjerstwa u wuja Leona. Na skutek tej propozycji Kamil przemyśliwał o kąpieli na Suchowiźnie, o tym, że mógłby nie wrócić. Przyczyniły się do tego ostatnie przeżycia. Był wylękniony, nieufny, gryzły go myśli o rzeczach nieznanych a wyczuwanych.
Ciotka Lucyna smażyła naleśniki dla Anny. Musi przecież coś jeść. Zdrowa, z policzkami błyszczącymi od żaru kuchennego, ciotka Lucyna wyglądała jak uosobienie beztroski. Co chwila podsuwała Kamilowi świeży naleśnik. Nie chciał jeść. Ciotka Lucyna mówiła ze śmiechem: „Nie, to nie. A może ten, patrz jaki przyrumieniony? Nie, no to nie.“ Kamil siedział osowiały i przemyśliwał nad sposobem wydostania się z domu. Umówiony był z Jankiem, że pójdą na jabłka do księżego sadu. Wprawdzie jeszcze niedojrzałe, ale to nic.