Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

manem, z grymasem odwracała twarz na jego widok. Wercman stał się łagodniejszy, raz nawet próbował wyjaśnić Annie, że ta historia z pieniędzmi od Andrzeja, to żart. Zapomniał widać, że po owym wieczorze z wujem Kaziem, przez kilka dni dręczył ją, aby zgodziła się oddać Kamila.
Któregoś dnia, powiedział wesoło: „Pojedziecie sobie na wieś, do babki, tam będzie taniej. Mam dostać pieniądze, i jak tylko dostanę, zaraz wyjedziecie, stanie się to za kilka dni. Będzie to dla ciebie znakiem, moja Anno, że nie chcę mieć nic wspólnego z Andrzejem“. Matka uśmiechnęła się. Wieczorem Kamil przeniósł się na swoje łóżko do kuchni. Matka nabrała energii, biedziła się już jak spakować rzeczy. O, na wsi, na pewno szybko dojdzie do zdrowia. Wstawała nawet, kilka godzin dziennie spędzała na nogach.
Kamil zjadł już obiad i odrobił lekcje. Przed chwilą wyszła właśnie matka Hieronimka, w kuchni gasł ogień, pachniało pomyjami i smażoną cebulą. Kamil otworzył okno na oścież i usiadł w nim. Podwórko dyszało ciepłem, stróż polewał asfalt z ręcznej polewaczki, świergotały wróble i prawie we wszystkich mieszkaniach otworzone były okna. Za bramą, za drugim podwórkiem huczało miasto. Przebiegł jakiś chłopiec, klaszcząc bosymi stopami. Matka spała, Wercman leżał i czytał gazetę. Czerwcowe popołudnie w mieście.
Kamil wychylił się przez okno i palcami gładził włosy. Dawniej były dłuższe, przycięte przy uszach z grzywką. Ale ojciec zabrał kiedyś niespodzianie Kamila do fryzjera i kazał go ostrzyc. „Nie jest dziewczynką, po co z niego robić jakieś pacholę, od teraz będzie się