Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, ale poszedłby ze względu na ojca, przemógłby wstyd.
I co teraz będzie, czy ojcu zechce się walczyć o niego? To prawda, był tak stanowczy. Ta jego stanowczość objawiła się już dawniej, Kamil to pamiętał. Kiedyś mieli wyjechać we troje za miasto, podmiejską kolejką, w niedzielę. I matka tak długo ubierała się, sterczała przed lustrem. Karbowała swą perukę. Ojciec ciągle nawoływał, aby się śpieszyła. Wreszcie wstał, włożył palto, kapelusz i paląc papierosa, chodził koło matki. W pewnej chwili spojrzał na zegarek, pociągnął Kamila za rękę i powiedział: „Nie możemy długo czekać, jedziemy sami“. I matka została, kiedy wrócili, leżała w łóżku, chora ze złości. Ojciec miał charakter, zawsze postawił na swoim i pewnie teraz też tak będzie, tylko kiedy? Kamil byłby rad już, zaraz.
Kamil był teraz silnie strzeżony, jak ważny przywódca polityczny. Opiekowano się nim, dogadzano nawet, ale nie mógł wyjść nawet do sieni. Po kefir chodził Hieronimek, który nie mógł jednak zastąpić Kamila w ustępie, więc Kamil załatwiał się w domu. Było to bezlitosne, chłopiec popadał w melancholię. Sprawy tak się ułożyły, że Wercman był niejako stronnikiem Kamila. Tak, onby chętnie go wypuścił na całą noc nawet, niech idzie na zbity łeb. Matka nie rozmawiała z Wercmanem, ważniejsze kwestie domowe załatwiali pisemnie. Pocztą był Kamil: „Proszę mi zostawić pieniądze na obiad i kefir“, to od matki. „Obiad sam załatwię, pieniądze na kefir dam Hieronimkowi“ — odpisywał Wercman. Spał teraz w kuchni, a jego kanapę w pokoju zajął Kamil. Anna brzydziła się Werc-