Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wuj Kazio wstał, nasadził kapelusz i powiedział z papierosem w ustach:
— Chciałem jak najlepiej, teraz Andrzej się tym zajmie, a z nim będzie trudna sprawa. Doświdańja, a ty Zocha powiedz swemu bandycie, żeby mi nie dzwonił do biura o żadne pożyczki... mogę mu dać na stryczek.
Spojrzał na Wercmana jak na przedmiot, zatoczył się lekko i wyszedł. Zaraz wstała ciotka Zosia, powoli wkładała palto, po czym też wyszła. W roztargnieniu zapomniała ucałować Kamila. Wercman ożywił się nagle. Począł chodzić z rękami w kieszeniach spodni.
— A to ładny gips, przyjechał ten łotrzyk i będzie mi teraz życie zatruwał. Ta kanalia, hochsztapler, ma czelność upominać się o dziecko, na które tyle lat ciężko pracowałem, na głowie stawałem aby nie cierpiało głodu. Teraz rości sobie prawa i co najważniejsze, zdaje się, że je ma. Myślę, wiesz Anka, co myślę? — Że jeśli okaże się, że ten drab ma pieniądze i może zająć się Kamilem, to mu go oddamy, ale musi nam dać pewną sumę, na twoją kurację, pojmujesz? To jedyny sposób, żebyś podreperowała swoje biedne, nadwątlone siły. Tak, to niezła myśl. Wyjedziemy sobie gdzieś w góry, odpoczniesz. Myślę, że większa część twojej choroby, to nerwy. A Kamil? — Kamil jest już tak duży i rozumny, że nowoczesne wychowanie w jakimś porządnym zakładzie dla chłopców może z niego uczynić bardzo wartościową jednostkę. Wydaje mi się, że ma skłonności do ścisłego rozumowania, na co wskazuje jego małomówność. — Podszedł do Kamila i pogła-