Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stojnym bęcwałem i tobą, która go pewnie zatruwasz jadem swojej histerii. Jakie on ma wychowanie, pytam się? Jaki przykład z waszego wstrętnego związku? A tutaj przyjechał człowiek z pieniędzmi, ojciec, który pragnie aby jego dziecko zostało czynnym, zdrowym moralnie członkiem społeczeństwa, aby zrehabilitowało jego dawne grzechy. Chce go umieścić w pierwszorzędnym zakładzie naukowym zagranicą, zdala od was, dwie purchawki. Słyszycie. Kamil pójdzie ze mną, bo jak nie, to będzie kiepsko, bo... Andrzej tu przyjdzie i zrobi z wami porządek, znacie go chyba?
— Wierzcie mi, że ten ojciec, który w porę zawrócił z drogi występku, pragnie teraz szczęścia swego dziecka, pragnie aby odkupiło jego winy. Anka, zastanów się.
Do słów: „znacie go chyba?“ wuj Kazio krzyczał i grzmiał jak ksiądz z ambony, ale ostatnie słowa wypowiedział powoli i z naciskiem. Wercman podkreślał swoje tchórzostwo pewną miną i nonszalanckim paleniem papierosa. Ciotka Zosia była rozpromieniona. — A czy niemożliwe, żeby Andrzej teraz połączył się z Anną? — zapytała znienacka.
Wercmanowi radośnie błysnęło w oczach. Matka nagle przestała płakać.
— To jest bardzo prawdopodobne — wykrzyknął wuj Kazio. — Andrzej ma teraz lepiej w głowie, ustatkował się, dorobił w Rosji majątku i ustatkował.
— Wynoście się, przestańcie mnie męczyć, — załkała znów matka. — Kamil nie ruszy się na krok z domu. Czego się znęcacie nade mną, jestem taka chora. Dajcie mi święty spokój.