Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś mówić, a tu duszna troska ogarnęła serce i nic, byleby tylko na uboczu i w spokoju. Przede wszystkim jest pijak... to pewne. Nie to, że przy obiedzie, czy przy innej okazji, ale już trzeci dzień są razem i ciągle... Następnie co do zmiany, co do nowego życia... W tej chwili jest gorzej niż na Powiślu, bo tam wszystko już było takie swojskie, dzień był wypełniony zajęciami, a tu nagle szewcy i zaduch i obcość podwójna, bo nie tylko, że ludzie pierwszy raz widziani, ale i środowisko inne... inne twarze i ruchy... dom inny, poprostu wszystko inaczej pachniało. Kamil czuł, że ci wszyscy ludzie krakowscy wprost inaczej patrzą na świat. Pierwsze wrażenie niechęci, jakie go ogarnęło po wyjściu z dworca, utrwalało się w nim coraz bardziej. Zresztą znów go ogarnęło ckliwe uczucie sieroctwa i myśl, że doprawdy będzie musiał żyć pośród tych ludzi, przejmowała go chłodną udręką. Siedząc w mroku, wdychając krzepkie wonie i patrząc na wyraziste, skąpane w bliskiej jasności lampy, twarze szewców, począł wspominać Janka, potem całe to życie. Wydało mu się ono bujne i pełne pogody. Wspomniał Wisłę i łzy popłynęły mu do powiek. Począł płakać ostrożnie i ze smakiem, w rękaw.
Drzwi stęknęły, zasłony wzdęły się od podmuchu, smukły, młody człowiek ucałował z szacunkiem ręce Piszczkowej, coś tam poszeptali i do pokoju wszedł osiemnastoletni chłopak uczesany na jeża, pełen wdzięku w ruchach, ubrany w kurtkę z wysokim kołnierzem, bufiaste spodnie i lśniące buty o sztywnych cholewach. Miał wygląd wymusztrowanego kadeta, dobrego syna,