Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że boi się, że ją zostawi gdzieś w obcym mieście i kraju. Ale nastrój jest taki, że Kamil nie może się wtrącić. Krzyczą okropnie. Wkońcu ojciec mówi: No to zostańcie z Bogiem a ty moja droga jesteś nudna. Podchodzi do Kamila, chwyta go w pasie swymi wielkimi rękami i podnosi gdzieś daleko, aż do sufitu. — Ach, tatusiu! — I Kamil płacze, bo wstyd mu mówić przy matce, że tak bardzo chce jechać z ojcem. Zawołał stróża, kazał zabrać kufry i pojechał. I zginął bez śladu. Przyszedł Wercman, sztywny, ponury i często niegrzeczny dla Kamila. Czy opowiedział mu kiedykolwiek coś ciekawego? Czy podniósł go może kiedy aż do sufitu? Z początku całował ciągle matkę i często kazał mu wychodzić z pokoju. A teraz jest dla nich opryskliwy i powiada, że są mu ciężarem. Jak Wercmana raz przejechała dorożka, to Kamila cieszyły jego okrzyki i jęki. Tak, o ojcu Kamil myślał dość często; kochał go.
Przyjemnie było wysiadywać w oknie. Zwłaszcza po południu, kiedy Kamil był sam w domu. Podwórko było posępne, szare. Czasem zabrzmiał żałosny głos blacharza. To, co wołał, długo huczało po piętrach. Wszystkich tych, którzy chcieli produkować się na podwórku wypędzał dozorca domu. Na przeciwległym murku pięły się łodygi dzikiego wina. Zimą i latem siadywały tam wróble. Kamila rzadko wypuszczano z domu: „żeby się nie rozłobuzował“. W tym roku chodził do szkoły, dawniej było jeszcze gorzej. Wszystko robił na ponuro i w zamyśleniu. Ludzie, z którymi mieszkał byli jeszcze młodzi, zainteresowani sobą.
Często zdawał sobie sprawę, że jest tu piątym kołem u wozu. Szeptali ze sobą, kryli się. Ostatnio ma-