Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tka poświęcała mu więcej uwagi. Wercman ochłódł, zaczęła się bieda, trzeba było więc swój sentyment gdzieś ulokować. Kamil wyczuwał sztuczność, był więc zgorzkniały i zamknięty w sobie. Kilka dni temu zdarzyło się coś, co — mimo że niezupełnie pojmował przyczynę — oddaliło go bardzo od matki. Na Siennej mieszkała Wanda, znajoma, czy też przyjaciółka matki. Bywali u niej często. Wanda mieszkała razem z sierżantem z orkiestry, klarnecistą, który nie był jej mężem. Rok tysiąc dziewięćset siedemnasty z wielką, niemiecką nędzą w Warszawie. Wercman często wstawał o piątej rano, aby stanąć w ogonku za mięsem. Jako pokątny doradca miał jakieś stosunki w rzeźni, udawało mu się przynieść coś nie coś. Kamil pomyślał raz, że Wercman gdyby mógł, zjadłby surowe mięso gdzieś w bramie, ale musiał jeść gotowane, więc dlatego przynosił je do domu. Matka chodziła bez grosza na zdartych obcasach. U Wandy piło się herbatę, przystojny sierżant opowiadał historię o swej muzyce na froncie i klepał po udach swoją kobietę. Wercman nie zachodził tam wcale, raz tylko, w jakieś święto złożył wizytę. Spędzano więc we czwórkę popołudnia, w maleńkim pokoiku zarzuconym poduszkami, fatałaszkami próżnej i głupiej kobiety. Kamil oglądał jeden i ten sam album, a starsi prowadzili długie i bezsensowne rozmowy. Kiedyś sierżanta nie było, kobiety rozmawiały cicho, Kamil słyszał pojedyńcze słowa: czwartek, czwarta, nie bądź głupia, nie możesz przymierać głodem. Matka miała zatroskaną minę. Po kilku dniach, po południu matka myła się długo i starannie, potem kładła czystą bieliznę i włożyła najlepszą suknię. Kamil nie znosił, że matka tua-