Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który mógłby zjeść ciastek. Skręcali właśnie w Krakowskie, kiedy Kamilowi mignęła na przystanku tramwajowym koło Kopernika, postać męska, mocno przypominająca jakąś niedawną scenę. Człowiek ten miał czarną opaskę na lewym oku i spacerował po przystanku w krótkim saczku, gwiżdżąc niefrasobliwie. Kamil powiedział Jankowi, żeby chwilę poczekał na niego w bramie „Bioskopu“ i pobiegł do kręcącego się wesołka.
— Ach ty szpicu... idry twaja pałka! Co ty tu robisz?! Niech cię nie znam... i jak tam... po śmierci matulki? Portki trzeba samemu zapinać, co? Aby żyć! Podrosłeś zdrowo... po łbie ci można dać, nie schylając się...
To był Franek z pogrzebu. Kamil oszołomiony potokiem pytań, patrzył tylko na niego z zadartą i roześmianą twarzą. Wreszcie korzystając z sekundy przerwy, powiedział:
— Ja mieszkam u ciotek i chodzę do szkoły... Widzę pana, myślę sobie, podejdę... przywitam się... ja z kolegą, do iluzjonu... przy święcie!
— Iluzjon mądra rzecz, bracie, tylko nie z kolegą, a z jakimś ciałem... w ciemnościach, macedonię odwalać! Tylko ty bracie o woli bożej jeszcze nie masz zielonego pojęcia... A ja czekam na osiemnastkę... na imieniny jadę, do kamrata Marcina jednego! Na Pragę... ja tam, bracie, czy pogrzeb, chrzciny czy inne imieniny, zawsze dobrze się bawię... Pokaż grabę! Ja się — uważasz — magią teraz i nauką tajemną zajmuję... na wróżbitę się kieruję... takie sobie nalepki później do parkanów przyklajstruję... Donald Pelligrini, prze-