Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Janek przyjął zaproszenie, maskując radość. Szli szybko, trochę podnieceni oczekującą ich rozrywką. Kamilowi świat wydawał się teraz radosny i z sensem, czuł się pewnie, pieniądze zdawały się ukazywać mu niesłychane możliwości. Marzył i jednocześnie, gdzieś z oddali, ledwie, ledwie, nurtował w nim niepokój, że to wszystko przeminie, pieniądze zostaną wydane... ukaże się surowa prawda... Ale to później... Narazie wiedział, że zamiast okropnej nudy w pustym pokoju i na głodno, czeka go niebywała uczta wyobraźni. Przede wszystkim rozpierała go myśl o niespodziance, jaką zrobi Jankowi. Marzył jak to zatrzyma Janka przed pewną cukierenką na Oboźnej... stali nie tak dawno przed jej wystawą z Irenką i z Markiem... jakież żałosne wspomnienie... I powie: proszę cię, wejdźmy do środka coś zjeść, jakieś ciastko. I wchodzą, stają przed ladą i palcami wskazują ciastka...
— Proszę cię... trzeba się pokrzepić przed tym iluzjonem... Tutaj — zdaje się — są niezłe ciastka.
Janek odpowiada, speszony nieco nieoczekiwaną propozycją.
— Walmy... ja tam nie od tego...
Zjedli po dwa ciastka, powoli i z powagą, unikając się wzrokiem, błądząc nim po suficie i ścianach, przestępując w miejscu z nogi na nogę. Kamil zapłacił, przy drzwiach chciał przepuścić Janka pierwszego, ale ten jakby podenerwowany naprężoną atmosferą tej fundy, wypchnął Kamila ze słowami:
— A idźże, co stroisz wała... jak rany! Lorda angielskiego odwala!
Z ustami pełnymi słodkich smaczków rozprawiali, ile