Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i opuszczone wąsiska, te akcesorja rosyjskiego sołdata miał już Hilary. Dużo takiego stylowego śmiecia zostawił po sobie zabór carski. Chandrę posępnych domów warszawskich, „czajnik“ i „dorożkę“, psychologię cyrkułu i rewirowego, zostawił także dwa typy zanikające powoli: posłańca i stróża. Wiernopoddańcza psychika Hilarego, nawyki dawnego stylu, sprawiły, że nieszczęsne chłopisko wszędzie wietrzyło konspiracje, ustawicznie nurtował w nim brak decyzji: zrobić donos na sklepikarza, że sprzedaje potajemnie wódkę? Że mleczarz sprzedaje masło z marchwią i mleko pół na pół z wodą? Że Zelcer, że Kotowski, że... cała kamienica nie jest w porządku. Czy mówić o tym dzielnicowemu? A tu sklepikarz częstuje wódką, mleczarz kredytuje, dzieciaki Zelcera przestały dokuczać Zośce...
— Hilary już... z Zosieńką tuż... idzie na spacer w aleje!...
Tego się nie spodziewał. Stoi teraz na środku podwórka jak pod pręgierzem; pieśń „Czarnego Mańka“ z okna klatki schodowej na czwartym piętrze brzmi czysto i donośnie, ludzie już usadowili się w oknach, ciekawi jak też zachowa się stary satyr. Wycofać się nie wypada.
„Nasz Hilary trumtadracki... dziadu stary ale chwacki... przywiózł sobie swą Zosienkę... aż z dalekich stron!“
— Bedziesz cicho... jebu twaju mać... wsarzu!
— Dziadu... rypało... Na!
— Bedziesz widzioł... tylko cie uchwyce... skurwinsynu!