Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z okna na czwartym piętrze zwala się na opartego o miotłę Hilarego potok słów, od których nawet zaprawieni do słownika Powiśla mieszkańcy dostają dreszczyku zgorszenia. Ale jednocześnie widzą, że zły chłopak poczyna się trzepotać w ramach okna, ukazuje się, to znów znika, wreszcie słyszą przejmujący skowyt, głuche dudnienie po schodach i w oknie pokazuje się twarz Heńka, który ochrypłym i flegmatycznym głosem powiadamia wszystkich, aby: „śmierdzące ryje zabrali z okien, a ojciec niech nie stoi, jak na weselu, tylko weźmie się do roboty!“ W tej chwili Hilary rzuca się do ataku w stronę bramy z miotłą jak z bagnetem, ale w bramie słychać tylko klaskanie bosych stóp i przejmujący chichot.
Kamil skończył przymusowe i znienawidzone wyjmowanie fastryg. Cały ranek był zajęty. Wcześnie pobiegł po jedwab do sklepu na Karową, kiedy wrócił, już czekało na niego kilka podfastrygowanych przodków od kamizelek, na stojąco wypił kubek kawy i połknął parę kęsów chleba, po czym kucnął w kąciku między łóżkiem i ścianą i począł kościanym szpicem wyciągać białe nitki bawełny. Na łóżku leżeli rozkapryszeni i głodni chłopcy, w milczeniu wodzili oczyma po sprzętach, gnieździli się w brudnej pościeli, drapali po głowie i ciele; Zbyszek z uporem pragnął masować nogę Jerzykowi, który się wzbraniał, ziewał i pojękiwał. Ciotka Stasia wyszła do krawca po robotę, w mieszkaniu było smutno i nudno, po rannych śpiewach i pozornej wesołości ciotka Zosia popadła w rozpamiętywania, obrabiała dziurki w kamizelce i co chwila ocierała kapiące na czarny materiał łzy. Kamil