— A co ci do moich szczurów? Są tam, w środku, w pałacu!
— Acha, w pałacu. Niechno one wyjdą z niego i przejdą się tam, o, het, daleko, na tę polanę pod lasem. Nie jestem znów tak głupi, mój Blefie.
Staruszek zacharczał z wściekłości. Nierad wywołał szczury i kazał im pójść na polankę pod lasem.
Kiedy szczury oddaliły się znacznie, Cson‑Ten powiedział do Blefa:
— A teraz wypuść ciała i cienie z pałacu i niechaj w moich oczach się połączą.
Po chwili wesołe okrzyki rozbrzmiewały przed pałacem. To uwolnione ciała witały i łączyły się z cieniami.
Teraz Cson‑Ten zeskoczył na ziemię i krzyknął łobuzersko do Blefa:
— No, znikaj z moich oczu, bezradna kanaljo!
— Jakto, a mój cień?
— Nie dostaniesz żadnego cienia, — utopi się go.
Twarz staruszka stała się koloru lilji. Rozpacz i zdumienie nie pozwoliły mu dojść do słowa. Trwało milczenie. Wreszcie wyrzekł przez łzy:
— Moje łotrostwa... są niczem... W porównaniu z twojemi... Cson‑Ten. Dobry Bóg odpuści mi wszystkie winy... za męczeństwo, którego ty jesteś przyczyną.
Ale Cson‑Ten nie wzruszyły słowa skruszone-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/85
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.