Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głuche rzężenie.
— Matka... to matka... to za matkę.
Hirfel wypiął się brzuchem do góry. Szybkim ruchem chwycił przeguby dłoni Tespisa i oderwał je od swej szyi. Już miał poderwać się z ziemi, kiedy ostre ukłucie jakby przeszyło mu serce. Poczuł straszliwy ciężar w piersiach i szum w głowie. Otworzył oczy. Nad nim stał Tespis z grymasem przerażenia na twarzy. Hirfel zdążył jeszcze wyrzucić z siebie:
— Serce... atak... to już... już koniec. — Oby ci Bóg tego nie zapomniał... ty... przeklety synu... swej...
Potem uniósł jeszcze głowę do góry, purpurową twarzą ku słońcu, stężałą i groźną. Ciężko opadł i tak już pozostał z podwiniętą pod biodro ręką.
Tespis stał w miejscu, drżąc na całem ciele. Pośród wściekłej kipieli rozjuszonych nerwów tarzało się niby skorpjon w ogniu jakieś mgłą oczy zalewające pragnienie. Jeszcze jedno. Z miejsca skręcił wbok, kilkoma skokami przesadził krzaki i począł biec przez otwartą łąkę. Na jego wargach ukazała się biała, gęsta ślina. Zdaleka ujrzał w cieniu wielkiego drzewa leżącą nawznak postać. W przejrzystej, kolorowej sukience bez rękawów, w pozie pełnej niewinnego wdzięku, spała młoda dziewczyna. Jej nagie ramiona uniesione były do góry, a dłonie podłożone pod głowę. Tespis utkwił