Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwłaszcza to co mówię, przechodzi mi przez gardło gładko, bez zafrasowania. Czyś skończył już książkę, którą ci dałem w zeszłym tygodniu.
— A, „Obronę Sokratesa“, — tak, kończę właśnie; właściwie boję się kończyć. Sokratesa przypomina mi Milet. — Ilekroć schodzę do niego wdół, nad rzekę, serce moje targa niepokój przed tem, co usłyszę. Milet mówi tak pięknie, prostym stylem, przytem zawsze operuje sofizmatami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby zachowywał się spokojnie, lecz nie. — On zaraz musi dotykać mnie wszędzie rękoma, i, korzystając z mego zachwytu, popełnia różne nieprzystojności. Gdyby nie mój szacunek dla niego i dla jego wieku, stłukłbym go już niejednokrotnie. Ale chętnie bywam u Mileta.
Już wchodzili do domu, gdy Hirfel raptem się zatrzymał. Był wzburzony.
— Powiadasz, że pozwala sobie na nieprzystojności. Próbował całować cię może?
— I owszem. Ale ja do tego nie dopuszczam. Zresztą, śmieszy mnie to zwykle.
— Dlaczegoś mi o tem wcześniej nie powiedział? Od dziś zabraniam ci odwiedzać Mileta! Tegom się po nim spodziewał, — wykorzystuje twój szacunek dla siebie. Ja z nim pomówię przy sposobności. Pójdźmy już jeść wreszcie.
Siedli na ganku, ocienionym dzikiem winem. Stara Lera podała im zupę. Pieściwym wzrokiem objęła Tespisa. Otwarła usta by coś powiedzieć, ale