Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dość dawna zauważyłem, że jesteś równie wrażliwy, jak matka. Te góry nastrajają cię tak nerwowo — samotność może. No, ale już niedługo, za rok może, pojedziesz między ludzi, na studja. Wszystko przejdzie. Tylko żal mi cię puścić, zostanę sam. Ach ty mój kochany chłopcze, jakże cię kocham. Nie patrz na mnie tak źle, pozwól — uściskam cię.
— Ojcze, nie ściskaj mnie tak często, mnie to denerwuje.
— Tak, często cię ściskam. Mój Boże! przecież jednak jesteś podobny do matki — zastępujesz mi ją. No, ale chodźmy do domu, pora zjeść obiad.
Schodzili stromą ścieżką, ojciec i syn: Hirfel i Tespis Lubocza. Zdaleka już, pośród zarośli błyszczał czerwony dach ich domu — jak wielki muchomor. Przechodzili wzgórze naukos; po lewej stronie widzieli zawieszoną wysoko Lantorę, z groźnie sterczącemi głazami — tam było cienisto; — po prawej biegła zielona, wesoła słońcem zalana dal, gdzie wszystko poruszało się, żyło, błogosławiąc dobry letni dzień.
— Jesteś głodny, Tespisie, bo i ja też. Dziś rano, zanim poszliśmy na spacer, miałem tam wgórze przykrą sprawę. Chodziło o ojcobójstwo: syn zabił ojca, broniąc matki przed jego brutalnością. Uniewinniliśmy syna. Ojciec był brutal i alkoholik. Tak więc spełniłem swój obowiązek i teraz mam prawo być głodny. Zadziwiające. — Ilekroć jestem z tobą, wszystko wydaje mi się proste i jasne —