Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dzisiaj spostrzegł zacny pan Antoni, że w jego głowie, mie przymierzając jak w ścianie przy filarze, zrobiła się jakaś szpara, przez którą coś mu nagle mignęło! Cóż to jest? Jakieś blond włosy!
Niejeden psychiatra daremnie łamie sobie głowę nad tem, kiedy to właściwie poczyna się uczucie, kiedy rodzi się miłość. Nie podnosząc żadnych innych subtelnych okoliczności, większość w tem się zgadza, że najpiękniejsze uczucia ludzkie budzą się pod wpływem — nieszczęścia!
Otóż to jest klucz do rozwiązania zagadki, nad jaką właśnie prze myśli wał zacny nasz znajomy, siedząc wygodnie na krześle rodzinnem.
Spotkało go wielkie nieszczęście. Deszcze wiosenne rozmoczyły ziemię. Wisła podeszła do kanałów — a może nawet niezbadana w wyrokach swoich Opatrzność to sprawiła, że nagle usunął się narożny filar jego kamienicy i tym sposobem zagroził całej jego egzystencyi społecznej! Cóżby bowiem stało się z pana Maliny, gdyby się jego kamienica zawaliła lub w ziemię zapadła? Mówimy o nieszczęściu, które nasze plany, nasze marzenia, naszą mozolną pracę, naszą całą przyszłość w gruzy wali — a cóż dopiero powiedzieć o nieszczęściu, które rozwala kamienicę dwupiętrową?
Takie nieszczęście groziło właśnie panu Malinie. W tem nieszczęściu po jedynie możliwy ra-