Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tunek udał się do swego lokatora — a zacny lokator nie tylko że mu tego ratunku nie odmówił, ale nawet niezwykłą życzliwością swoją chwycił go za serce!
Zacny człowiek — zacni ludzie!
Serce pana Maliny zaczyna czuć wdzięczność.
— No, proszę — myślał przy tem nieszczęśliwy — nawet się wcale nie namyślał! Gdybym chciał w jakiej instytucyi lub u lichwiarza pożyczyć, wiele byłoby to zachodu! Płać rejenta, płać stemple, afiszuj się przed światem! Zacny, poczciwy pan Filip! Nie miał nawet gotówki, musiał dopiero odcinać od listów zastawnych! Zacni z kościami ludzie!...
Po chwili myślał dalej pan Malina:
— To przecież prawdziwa przyjaźń! Odcinać od listów zastawnych kupony! A tak długo trzeba było odcinać!... Tyle było tych listów!... Piękny to papier!... A było ich sporo!... Licząc po pięć od sta... było ich... czterdzieści tysięcy! Jeżeli się nie mylę, nie były to wszystkie! W szufladzie leżała jeszcze paczka, zupełnie podobna do listów!... Być może... jest wszelkie prawdopodobieństwo, że to także papiery, jeżeli nie listy, to akcye kolei żelaznej!... Zacni, poczciwi ludzi! Byli dla mnie tak gościnni! Tak serdecznie mnie żegnali! Poczciwy profesor dwa razy pocałował mnie, a profesorowa ściskała mnie za rękę jak magiel wiedeński! Poczciwa kobieta!...