Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaraz panu wytłómaczę — rzekł z uprzejmym uśmiechem, kładąc na stół dyplomy i roczniki — tylko o chwilkę cierpliwości proszę. Jak panu wiadomo, mamy tradycyjną słabość do rzeczy zagranicznych. Oprócz wyrobów paryzkich i delikatesów różnych innych narodów, podziwiamy góry szwajcarskie, Apeniny i Pireneje, co nas bardzo wiele kosztuje polskich pieniędzy. Otóż co do gór i wspaniałych z nich widoków, zwrócili cudzoziemcy naszą uwagę, że takowe posiadamy we własnym kraju! Czy widziałeś pan Tatry?
Pan Idzi machinalnie zaprzeczył ruchem głowy.
— Tatry — mówił daléj z rosnącym entuzyazmem zacny delegat — Tatry, łaskawy panie, są to góry, jakich Szwajcarya i Hiszpania pozazdrościć nam może! Mają one tę przed innemi oryginalność, najprzód, że są nasze, a powtóre, że są jeszcze tak dziewicze, jak wyszły z rąk Stwórcy. Żaden spekulant nie zagnieździł się jeszcze na ich szczytach, żadnych drogich niema tam hotelów, żadna ludzka ręka nie wyżłobiła tam wygodnych schodów dla bogatych turystów... tam wszystko dziewicze, ziemia, skały, kosodrzewy... a nawet te wiszące u wierchów mgły i chmury, także są oryginalne, jakich pan nawet w Norwegii nie zobaczysz! Mówię panu... jeżeli natura tak jak kobieta ma koniecznie mieć dla nas wdzięk i urok, to w Tatrach naszych koncentruje się ten wdzięk i ten urok, a kto chce ziemię swoją serdecznie ukochać, ten musi na nią ze szczytu Tatr spojrzeć!...
Zapał zacnego delegata rósł coraz więcéj. Nie widział, że pan Idzi oczy przymknął i nieruchomie jak statua siedział.