Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jak ta ziemia nasza z tych wierchów wygląda! — prawił daléj tatrzański entuzjasta — niczém są widoki Ruisdala albo Salwatora Rosy! Te mieniące się barwy, to stopniowanie świateł i cieni, ten dziwny kontrast dolin i wzgórzy... A co za powietrze! Człowiekowi za ciasno w piersiach... serce się rozszerza... mizantrop czuje miłość dla ludzi... nieprzyjaciel wstydzi się swojéj zemsty... a duch unosi się coraz wyżéj, w sine, bezgraniczne przestworza, gdzieś niby w gościnę do Boga, zkąd wraca lepszy i weselszy!... Albo ten widok z Morskiego Oka, o którym szanowny członek naszego Towarzystwa J. Pan El...y napisał w roczniku naszym.
Tu zacny delegat zaczął szukać w roczniku... znalazł i czytał:

„...Dziki zamęt. — Gruzami zasłane koryta
Zdają się placem boju, gdzie niegdyś walczyły
Północne groźne bogi i krew ofiar piły
Z czary, która w jezioro upadła — rozbita!
Wszystko tu do ostrego tonu się nagina.
Poszarpane wód grzbiety, wody co czernieją.
Skały, wiszące śniegi, zarosła, mgła sina...
Wszędzie surowa wielkość, przed którą maleją
Sny człowieka, co staje tutaj jak dziecina
Przed skamieniałą dawnych bogów epopeją!...”

— Coś pan powiedział, panie Melchior? — zapytał pan Idzi, jakby ze snu przebudzony.
— Otóż widzisz pan — mówił daléj zacny delegat — Towarzystwo Tatrzańskie wzięło sobie za cel rozszerzanie zamiłowania do gór naszych, opiekę nad kozicą, bo-