Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I czegóż pan chcesz?
— Chciéj pan łaskawie tylko świeczkę zaświecić, a ja panu wyjaśnię rzecz całą...
Pan Idzi wstał i w dziwném jakiémś przeczuciu zapalił świecę. Kozjaśniła się sympatyczna twarz zacnego delegata.
— Przedwczoraj — zaczął uprzejmie — nie miałem tego szczęścia zbliżyć się do pana dobrodzieja, bo natłok gości przy wsiadaniu do łodzi był wielki. Z twarzy pana dobrodzieja wyczytałem, że pan chciałeś się zapisać w poczet Towarzystwa Tatrzańskiego, a do mnie nie mogłeś się docisnąć. Przeto przychodzę teraz osobiście do pana dobrodzieja, aby mu sprawić przyjemność wypełnienia obowiązku obywatelskiego i zaprosić go w odwiedziny naszych Tatr ukochanych!
Pan Idzi słuchał delegata z niemałém zadziwieniem. Zdawało mu się, że przyszedł jakiś człowiek z innego zupełnie świata i mówi do niego językiem niezrozumiałym!
On był właśnie w téj chwili w innéj zupełnie sferze. Stał na wyżynach życia i ztamtąd żegnał się z tém życiem, które zamiast róż, przyniosło mu tyle cierni... stał jedną nogą w grobie i myślał już o smutnéj wieczności, gdy nagle zagadał ktoś do niego jakimś językiem ziemskim, który mu żywcem przypomniał Galicyę!...
Pan Idzi patrzał czas niejaki na człowieka ziemskiego i rzekł po chwili:
— Daruj pan, ale ja nic nie rozumiem!
I machinalnie posunął nogą stołek. Zacny delegat Towarzystwa wziął to za znak zaproszenia i usiadł.