Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzysza, przybiera przy tém oświetleniu jakieś kształty niezwykłe, a rzucony niedbale na ramię pled angielski, nadyma się na podobieństwo żagla angielskiego okrętu, którym prawdopodobnie do stałego lądu Europy przyjechał.
Mimo tych lekkich, zalotnych draperyj szat zewnętrznych, bardzo poważna prowadziła się na téj łódce rozmowa.
Dziewica w różowéj sukni miała twarz zmartwioną, chociaż oczy błyszczały jaśniéj — a towarzysz jéj objawiał w ruchach swoich taką energię, jakby był Jazonem i właśnie w kraje nieznane puszczał się po złote runo...
— Mój Boże — mówiła Euzebia — gdyby co złego z tego wynikło, jabym... umarła! Powiadam panu szczerze, że nie przeżyłabym niebezpieczeństwa, któreby panu zagrażało!
Towarzysz ścisnął serdecznie małą rączkę, którą właśnie z powodu zapowiedzianego przez retmana niebezpieczeństwa w swojéj dłoni trzymał!
— Niech się pani niczego nie lęka — odpowiedział J. Pan Juljan — i wierzaj pani, byłbym nawet szczęśliwy, gdybym dla pani mógł...
— Nie mów pan tak! Gdzie chodzi o życie...
— Dla czego ma... chodzić o życie?
— Przecież pan Idzi może pana wyzwać na pojedynek.
Zaświeciły się oczy pana Juljana.
— Byłoby to dla mnie największém szczęściem...
— Pojedynek... szczęściem? któż kiedy słyszał o tém!