Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem się do mielnika, a że to już był późny wieczór, więc nie szedłem ścieżką przez cmentarz, ale wygonem po nad wodę. W młynie zastałem Stefka i dziesięcioro dzieci jego, a pogadawszy z nim to i owo zabierałem się właśnie do wychodu, gdy do młyna wszedł żyd z długą siwą brodą i siwemi pejsami.
Piróg zagryzł usta z niecierpliwości. Szewc tymczasem wycedził do dna szklanicę, a dając tym sposobem do poznania swemu przyjacielowi, że mu w opowiadaniu gardło wysycha, odkrząknął i mówił daléj:
— Zrazu myślałem, że to Abraham z Koniewa, ale gdy dobrze mu się przypatrzyłem, okazało się, że to żyd wcale obcy, który przyjechał mleć pszenicę na mace. A że to jest rzecz każdemu znana, że w takim razie łapią żydzi tłustego dzieciaka i krwi mu nieco upuszczają...
— Święty Antoni! — krzyknął bednarz — już się wszystkiego domyślam! Radysz temu żydowi dał dziecko na zabicie! Zbrodnia, święty Antoni, niesłychana zbrodnia! To gardłem pachnie!...
— Hola, hola kumie — zawołał szewc — tego ja nigdy nie mówiłem, bo nic o tém nie wiem. Tylko to właśnie przyszło mi na myśl, gdym owego żyda obaczył i nawet mielnikowi szepnąłem do ucha na pół z żartem, aby na swego Wojtka uważał, bo nie przymierzając chłopiec jak prosię! A on mi na to:
— Nie bójcie się, i sam Radysz nie złapie go, choć mówią, że z djabłem ma spółkę.
— Wiesz, Radysz łapie dzieci i żydom sprzedaje... cedził niby od niechcenia Piróg.