Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy łapie, czy nie łapie, już ja tam tego nie wiem — mruknął szewc nie kontent z próżnéj szklanki — ale, że to mielik powiedział, na to mogę dwa palce do góry podnieść i ukrzyżowanego Chrystusa pocałować.
— I cóż właściwie wiecie o Radyszu — zapytał bednarz — który począł się obawiać, że jego przyjaciel nic a nic o Radyszu nie wie.
— Com wiedział, tom powiedział i kwita — odburknął Serdak, nienawykły rozmawiać na sucho. Alboż to nic, co mielnik mówił, hę? A żyd stary, z długą siwą brodą, to nic, hę?... a wieprz z czarnym płatkiem na grzbiecie, to także nic, hę? Szkoda do was gęby Mateuszu, czas się straciło i w gardle sucho!
Rzekłszy to wysunął się szewc z alkierza, a Piróg nawet tego nie spostrzegł. Zawiedziona nadzieja usłyszenia czegoś nadzwyczajnego popsuła mu humor i wprawiła go w czarną melancholię. Już od kilku lat przemyśliwał nad tém, jakimby to sposobem pozbyć się strasznego swego współzawodnika, który chleb mu odbierał.
Wszystkie jednak praktyki nic nie pomogły. Napróżno w cechu i przy każdéj stypie prawił o złych ludziach, którzy biednemu człowiekowi na świecie żyć nie dają, napróżno nakładał na Radysza największe składki, gdy był podcechmistrzem, nareszcie czernił go i ogadywał jako człowieka bezbożnego; wszystko to nic nie pomogło, Radysz z każdym targiem miał większy odbyt, a konewki i beczki Piroga rozsychały się i ciekły.
Spostrzegł wreszcie bednarz, że szewc z alkierza się wysunął.